Aby dostarczyć organizmowi nowych kalorii w zamian (wręcz z nawiązką) za te spalone podczas wędrówki odwiedziłyśmy, skuszone ciekawie brzmiącym menu lunchowym, Bal na Zabłociu. Dawno tam nie byłam, ale raczej niewiele się zmieniło od tamtego czasu. O godz. 13:10, otoczone spora ilością gości decydujących się na lunch dnia zdecydowałyśmy się jednak na coś z karty... i może na tym polegał problem. Podczas gdy pozostali goście szybko pałaszowali swoje zupy pieczarkowe i schaby w ziołach panierowane z puree i buraczkami na ciepło lub wege-gulasz z cieciorki w pomidorach z kapustą włoską i ziołami na kuskusie my czekałyśmy na swoje dania. Nie jakieś tam fiku-miku, wymagające od kucharza stania na rzęsach, ale coś co przynajmniej w karcie brzmiało ciekawie: buraczkowe gnocchi z ricottą i orzechami, lemoniada, czekoladowy sernik ze słonym karmelem. Pierwsze dani i pierwsze rozczarowanie - smak nijaki, mdły, najlepsza okazała się być oliwa, którą były polane kulki-gnocchi w kolorze buraczkowym. Lemoniada - ot woda z kawałkami cytrusów - cudów nie ma, ale też trudno się po niej takich cudów spodziewać. Sernik - najlepszy z całego trio, ale ciężki, nieco zamulający, z karmelem o dziwnej teksturze - nieco mącznej...
Samo miejsce ma swoje plusy i minusy, jeśli chodzi o "przyjazność" dla matek z niemowlętami.
Plusy:
- miejsce w stylu industrialnym, w hali przemysłowej, więc dużo miejsca dookoła stolików
- dwa duże drewniane stoły, kilka mniejszych, 4- i 2-osobowych. W oczekiwaniu na jedzenie można maluchy położyć do pełzania na stole, a w okresie jesienno-zimowym spokojnie je na stole ubrać w kombinezon :)
- temperatura - jest wręcz gorąco, wiec dzieci na pewno nie zmarzną w okresie grzewczym
- w barze można otrzymać miseczkę z ciepłą woda do podgrzania posiłku dla dziecka
- kącik dla większych dzieciaków, m.in. z pufą czy indiańskim wigwamem
- ciężko zaparkować samochodem w okolicy - okoliczne ulice są zabite autami mieszkańców okolicznych osiedli, pracowników okolicznych biurowców, czy tez tych osób, które przyjechały zwiedzać Fabrykę Schindlera lub Mocak.
- drzwi wejściowe bez "domykacza", więc jesli ktoś zostawi je otwarte wychodząc, a my siedzimy przy stoliku blisko wejścia to od razu bije na nas i dzieciaki chłodem z zewnątrz
- toaleta niewielka, jedna dla wszystkich, z przewijakiem nablatowym przechowywanym pod półką z umywalką. Aby przewinąć dziecko trzeba go położyć na umywalce - średnio wygodna opcja.
- zaledwie jedno (!) krzesełko do karmienia (podstawowy model z Ikei)
- samoobsługa - dania odbieramy z baru, a brudne naczynia powinniśmy odnieść na stolik przy kuchni. Lekko uciążliwe dla matki, którą na jednej ręce trzyma dziecko, a w drugiej talerz, którego idzie odnieść do mycia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz